środa, 15 grudnia 2010

powrót

Miałem sie odezwać z lotniska ale jakoś nie wyszło, chociaż w sumie nie do końca bo właśnie siedzimy w Moskwie i czekamy na samolot do Warszawy. Będziemy w domu koło północy, odespimy i zaczniemy opowiadać :)

Dzięki za wytrwałość i komentarze ;)
do zobaczenia.

wtorek, 14 grudnia 2010

Koniec :(

Jaipur nie zachwycił. Znaleźliśmy w końcu te miejsca o których czytaliśmy w przewodniku, ale kompletnie nic ciekawego, jakiś pałac, trochę zabytków. Następnego dnia o 5 rano mieliśmy już pociąg do Delhi. Podróż bez przygód, prawie cały czas spaliśmy, te pociągi są genialne:) Koło południa byliśmy w stolicy, metrem do dzielnicy turystycznej w samym centrum i poszukiwanie hotelu. Po obejrzeniu kilku, nagle jakiś Hindus zaczyna do nas mówić po Polsku, okazało się, że biznesman, robił w latach 90 interesy w Polsce. Doradził nam tani hotel, poszedł z nami, poopowiadał, że kupił niedaleko działkę (tanio – tylko 1mln$, obejrzeliśmy, gdzieś tak 100mx100m – masakra). Mówił ile łapówek trzeba tu dawać przy budowie, za jakies 2 lata planuje otworzyć tu hotel Sopot. Polecony hotel okazał się być siedzibą, tym razem prusaków. A obiecany ciepły prysznic – wiadrem z grzałką;) Kolejna ciężka noc. Pocieszyliśmy się wieczorem miejscowym „przysmakiem” – bhang lassi (zainteresowanych odsyłam do Wikipedii). Pomogło ;)
W ogóle co drugi sklepikarz na tej ulicy mówi po polsku, hotele maja nazwy piórko, polonia, rak itp. Dziwnie. W Delhi nie ma za dużo do zwiedzania, kolejnego dnia obejrzeliśmy parlament i siedzibę prezydenta, dziewczyny porobiły kolejne zakupy, pojechaliśmy do jakiejś świątyni, która w poniedziałek była zamknięta. Ogólnie tu każdy czuje już koniec wyjazdu, jak nie ma planów i perspektyw dalszej podróży to wszystko cieszy już mniej. Wszyscy bardziej myślimy, że za parę dni będziemy już w domu niż o tym co tu zwiedzać. Mnie w Delhi najbardziej podoba się metro ;) U góry Indie, na dole mega zachód ;) Teraz siedzimy już w innym hotelu, przed nami praktycznie ostatnia noc, bo jutro późnym wieczorem jedziemy na lotnisko i rano wylatujemy. Właśnie otworzyłem miejscowe piwo i smakuje totalnie jak woda, zastanawiamy się czy nas zrobili, czy tak faktycznie smakuje tu piwo;)
Coś tam jeszcze napisze z lotniska:)

piątek, 10 grudnia 2010

Dobra, dobra

Taj Mahal takie sobie, mnie nie zachwyciło, dziewczynom się podobało. Poza tym wszyscy wszędzie chcieli sobie z nami robić zdjęcia. Z całą rodziną, z mamą, z córeczką, byle tylko z nami :) Czuliśmy się jak gwiazdy ;) Na hasło Polska miejscowi odpowiadają „dobra, dobra” ;)
Wieczorem pół miasta wali w jakieś bębny tak, że nie możemy spać (jakieś hinduistyczne święto), a kilka razy dziennie przez megafony słychać nawoływanie do modlitwy dla muzułmanów (m.in. o 5 rano). I pośród tego wszystkiego jeszcze kościoły katolickie, tolerancja na maxa, tylko ciekawe kto te bomby podkłada ;)
Zostało nam jeszcze kilka dni z pozostawionych na wszelki wypadek, więc pojechaliśmy dziś do Jaipuru – Różowego Miasta. Ogromne miasto, nie spodziewaliśmy się czegoś tak miejskiego. Po pierwszym wieczornym spacerku widzimy już, że z tym turystycznym różowym miastem to ściema, ale może jutro znajdziemy cos ciekawego. Chociaż hotele mają tu duuużo lepsze :)

czwartek, 9 grudnia 2010

Bomb

Ostatni dzień w Varanasi, wieczorem mamy pociąg do Agry, niestety w necie nie było już biletów i musieliśmy skorzystać z usług biura pośrednictwa. Facet załatwił bilety, ale nie na ten pociąg, na który chcieliśmy tylko 3 godziny później i ze stacji oddalonej o 20km. Dlatego tez umówiliśmy się z nim, że nas odwiezie za darmo na tą stację o 19:30.
Cały ten wstęp jest potrzebny do opisania tego co zdarzyło się później…
Mieliśmy dziś pisać o tym, że nie możemy zakupić internetu do laptopa ze względów formalnych i innych pierdołach, ale sprawy potoczyły się inaczej.
Wieczorem koło 18 czekaliśmy na dziewczyny w hotelu, nagle usłyszeliśmy głuchy łomot. Nie wiedzieliśmy co to było. Po jakimś czasie przyszły dziewczyny z wiadomością, że na głównym Ghacie (w czasie tych uroczystości religijnych, o których pisaliśmy kilka postów wcześniej) wybuchła bomba. Były w tym miejscu kilka minut wcześniej. Miśka poczuła podmuch wybuchu we włosach. Na początku nie wiedzieliśmy czy w to wszystko wierzyć. Spakowaliśmy się i poszliśmy w stronę biura kolesia, który miał nas odwieźć. Znajdowało się ono akurat przy głównej drodze do tego Ghatu. Już po wyjściu z hotelu czuć było dziwną atmosferę, wszyscy w pośpiechu zamykali swoje sklepy, większość krzyczała przez komórki, ogólne poruszenie. Na głównej drodze było jeszcze dziwniej, wszyscy w oknach, pojawiły się już pierwsze karetki i uzbrojeni żołnierze. Ludzie mówili, że wiele osób zginęło, że turyści… ale skąd oni to wtedy już mogli wiedzieć. Oczywiście nasze biuro było już też zamknięte, ale czekał na nas pracownik, który i tak nic nie wiedział; poszliśmy w umówione miejsce, karetek jechało coraz więcej. Boss nas oszukał i nie przyjechał. Ja i Kasia postanowiliśmy wrócić z pracownikiem do biura, znaleźć szefa i go opieprzyć;) To co się potem działo to już była totalna masakra, im bliżej byliśmy tym więcej policji, uzbrojonych żołnierzy, karetek; ogólny chaos, biali do nas podchodzili i mówili, że wybuchła bomba, żeby uciekać. Drogi, którymi przyszliśmy 10 minut wcześniej były już zamknięte, wojsko odpychało ludzi ogromnymi pałami, nie patrząc na nic. Od karetek itd. było niebiesko. Olaliśmy faceta, wróciliśmy do dziewczyn i postanowiliśmy znaleźć przejazd na własną ręke; w tym powiększającym się chaosie targowaliśmy się jeszcze z rikszarzem, który po ustaleniu kwoty dosłownie wepchnął nas w biegu, plecaki na kolana i zaczął na maxa wyjeżdżać z miasta jakimiś bocznymi uliczkami, bo już coraz więcej głównych było zamykanych. Całą drogę jechał tak, że czuliśmy się jakbyśmy od czegoś uciekali.

Wiemy tyle, że na pewno kilka osób zginęło, najprawdopodobniej turystów. Nieprawdopodobny zbieg okoliczności, że akurat zamach bombowy zdarzył się na naszej trasie, i to praktycznie kilkaset metrów od nas. Święte miasto Varanasi na pewno na długo zapamiętamy.

Potem spędziliśmy całą noc w pociągu do Agry, oczywiście dojechał z 4godzinnym opóźnieniem. Tu na ulicach jeżdżą takie samochody jak u wujka Fidela na Kubie – stare Ambasadory. Zwiedziliśmy fort w Agrze, a jutro cały dzień na Taj Mahal. I ktokolwiek dowiaduje się, że byliśmy wczoraj w Varanasi pyta co i jak.

poniedziałek, 6 grudnia 2010

Varanasi, part 2

Dzisiaj cały dzień w Varanasi, wyspaliśmy się porządnie po podróży.
Z okazji Mikołajek odwiedziliśmy McDonalds’a :) Smak McMaharaja Burgera – bezcenny :) Powrót rikszą rowerową, fajnie. Wieczorem poszliśmy na Ghat (schody do Gangesu), na którym pali się ciała zmarłych. Każdy wyznawca Hinduizmu chce być skremowany w ten sposób w tym miejscu. Robi wrażenie, ale nie aż takie jak się spodziewaliśmy. Ciała są przynoszone praktycznie co 5-10 minut, na noszach bambusowych, owinięte płachtą, następnie są obmywane w wodach Gangesu po czym musza wyschnąć. Potem kładzie się takie ciało już bez ładnego wierzchniego okrycia, tylko owinięte białą płachtą, jak mumia, na stosie drewna, i okłada resztą drewna. Po jakichś niewielkich rytuałach stos się podpala. Łącznie takich stosów jednocześnie pali się kilkanaście. Ciało pali się 3 godziny, po czym rozbiciem czaszki uwalnia się duszę zmarłego ( tego nie widzieliśmy). Prochy wsypywane są do Gangesu. Zapach jest dziwny, ale nie taki przytłaczający jak niektórzy piszą. Oczywiście wokół tego wszystkiego łażą psy, krowy itd. (jak nie pisze, że są to nie znaczy, że nie ma;) ). W tym miejscu nie wolno robić zdjęć. Odchodząc, zrobiliśmy już z dość dużej odległości zdjęcie. Nagle przyczepił się jakiś koleś, zaczął nas straszyć, że nie wolno, że zbeszcześciliśmy miejsce, i że on chce kasę za to, żeby przeprosić miejscowych. Od razu widać było, że ściemnia i chce od nas wyłudzić, ale robił to dość stanowczo i prawie agresywnie, a potem dołączyli do niego kumple. Nie daliśmy się – 2:0 dla nas :)
Marihuana, haszysz itp. nie robią już na nas wrażenia.
Jutro jeszcze cały dzień w Varanasi, a wieczorem nocny pociąg do Agry :)
pozdrawiamy,
K&M

Varanasi

Pociąg nawet OK, taki jak plackarta w Rosji – wszyscy razem, z miejscami do leżenia. Droga nudna jak cholera. Po prawie 8 godzianach jazdy i 2 godzinach spóźnienia jesteśmy w Varanasi. Tuktukiem nad Ganges w poszukiwaniu hotelu. Mamy taki bez okien ;)
Brud i smród tu jeszcze większy, krów jeszcze więcej, do tego psy, małpy i szczury (czasem zdechle), ale najciekawsza jest plątanina uliczek na Starym Mieście. Czegoś takiego nigdy w życiu nie widziałem; mnóstwo uliczek szerokości max dwóch motocykli, pełno ludzi i krów i wszystko totalnie chaotycznie poplątane. Myślałem, że mam dobrą orientację w terenie, a przez parę godzin zdążyliśmy już kilka razy pobłądzić. Nasz hotel jest w samym środku tego wszystkiego :) Byliśmy dziś wieczorem na jakiejś uroczystości religijnej na Gangesem, ale nic ciekawego, dziewczyny już widziały palenie ciał, my obejrzymy jutro. Jak się z tym trochę oswoimy to może napisze więcej.
…ale nie wiem czy da się z tym oswoić;)
K&M

Incredible India!


Namaste,
Dzisiaj cały dzień w drodze do Indii, najpierw z 6h po serpentynach, potem się wypłaszczyło i pojawiła się granica;) Ostatnie kilometry przejechałem na dachu jeepa na plecakach – polecam :) upał totalny, na pewno jest ponad 30`C, a przed nami jeszcze z 300km na południe.
Granica to może za dużo powiedziane; zbiorowisko wszystkiego z tłumem ludzi, i pośród tego wszystkiego trzeba było znaleźć najpierw biuro nepalskiej straży granicznej, potem indyjskiej, żeby łaskawie wbili nam potrzebne pieczątki. Nikt niczego nie pilnuje, można przechodzić w tą i z powrotem. Te biura są tak malutkie i pochowane jakby były w tym miejscu najmniej ważne. Biura… stoliki z ceratą tak jakby w otwartych sklepach. Urzędnicy państwowi!
Welcome to India…
I tu nastąpiło zderzenie…
Myśleliśmy, że między takimi krajami jak Nepal i Indie nie można już przeżyć szoku kulturowego, a jednak :)
Zastanawialiśmy się jaki tytuł dać do tego wpisu: „brud, smród i ubóstwo”? „syf i malaria”?

Próbując zdobyć jak najlepszą cenę za przejazd do Gorakhpuru odmawialiśmy wszystkim naganiaczom po kolei idąc na koniec wioski, gdzie wreszcie nas dogonili i dali interesującą cenę, przy okazji praktycznie bijąc konkurenta.
Na granicy poznaliśmy Rosjankę mieszkającą w Bangkoku i trójkę Słoweńców podróżujących już prawie rok – do Varanasi postanowiliśmy jechać razem.
Po godzinie jazdy, postój na posiłek (tu to normalka), ale potem nagle panowie zażądali pieniędzy, że niby na paliwo nie mają, że już teraz trzeba zapłacić i że nagle jednak dwa razy więcej niż było ustalone…  trochę krzyków, trochę kłótni, nie daliśmy się, jedziemy dalej za ustaloną cenę. Jakoś cudownie paliwo się rozmnożyło i już nie jest potrzebne;) Jednak w Indiach naprawdę 99 na 100 poznanych chce Cię oszukać lub naciągnąć. 1 – 0 dla nas ;)
Do Gorakhpuru dojeżdżamy już po ciemku. Stąd ma być nocny pociąg do Varansi. Po pierwszym kontakcie z krowami i dworcem, idziemy do kas dla turystów – oczywiście kilometr od dworca i zero oznaczeń, żeby turystom było łatwiej;)
Zakup biletu kolejowego w Indiach to cała procedura, najpierw trzeba znaleźć wspomnianą kasę, potem wypełnić odpowiednie druki: nazwiska pasażerów, numer pociągu, klasę itp. Następnie trzeba odstać swoje w dłuuugiej kolejce, a potem się trafia na przerwę…  i dalej czeka. PRL pełną gębą ;) A na końcu się dowiaduje, że nie ma już żadnych biletów na nasz pociąg. W związku z tym siedzę teraz w jakimś syfiastym hotelu, jak na razie robactwa nie widać. Mamy bilety dla naszej dziewiątki na 6:30 rano.
Ogólnie pierwsze wrażenie z Indii: „Ja chce z powrotem do Nepalu!!”
Ludzie dziwni, nie to że nachalni, ale dziwni, albo cwaniaczki albo tacy zdziecinniali. Święte krowy wszędzie łażą, nawet nas przepchnęła już jedna, jak ona idzie to ma prawo. Na ulicach jeszcze gorzej niż w Nepalu, głośniej, większy ruch, więcej ludzi i masakryczny brud. Jedynie jedzenie wydaje nam się lepsze. Poza tym Indie jednak intrygują, coś tu jest ciekawego, na razie jeszcze nie wiemy co, ale coś na pewno;)
Mamy nadzieje, że w bardziej turystycznych miejscach będzie lepiej.
Pozdrawiamy
K&M

czwartek, 2 grudnia 2010

KitKat ;)


To znowu my :)
Wracając jeszcze na chwilkę do poprzedniego wieczoru, nocleg fajny, tani… i z karaluchami, ogromnymi karaluchami. Niezapomniana noc ;)
Teraz trochę o trekkingu. Tutaj każdy spacer, nawet wokół jeziora jest nazywany trekkingiem, więc będę używał tego sformułowania bo brzmi dumnie ;)
Poszliśmy na parę dni do Parku Narodowego Annapurny. Cena wstępu trochę powala, ale jaki park takie bilety ;) Dwa dni szliśmy do góry od wioski do wioski, niezapomniane widoki najpierw na Annapurne, a później dodatkowo na Daulhagiri, noclegi w wioskach od 80gr os/noc. Trzeciego dnia weszliśmy na Poon Hill – taki punkt widokowy na Himalaje, ładnie ale nas nie powaliło. Tego samego dnia zeszliśmy już na dół, cały dzień wioskami, obserwując życie miejscowych. Nocleg w wiosce Tatopani, na wieczór gorące źródła i zimny Everest (miejscowe piwo) :) najlepsze zakończenie kilkudniowego spacerku; a’propos piwa, jest kilka zachodnich marek, m.in. Carlsberg ale wszystko w butelkach 0.66, mniejszych tu nie ma :) Praktycznie cały kolejny dzień wracaliśmy do Pokhary. Połowę genialną bitą drogą w górach, z jednej strony ściana, z drugiej rzeka w dole i to wszystko w rytmie KitKat ;)
W Pokharze w ramach odpoczynku śpimy w wypaśnym hotelu, jutro cały dzień odpoczynku, a potem do Indii:)

Pozdrawiamy zimową Polskę (widzieliśmy na CNN ;) !  U nas 30`C mandarynki i banany prosto z drzew, tylko tybetańska wódka jakaś taka za ciepła ;)

niedziela, 28 listopada 2010

Welcome to Nepal, Poland


Długo nie pisaliśmy ale tyle atrakcji, że nie było czasu;)
Lotnisko w Delhi… inny swiat, i to nie tak jak myślicie tylko „zachód” pełną gębą – przepych, kasa, ogrom przestrzeni, nasz europejskie lotniska się chowają. Napiszemy o tym na końcu przy wylocie do Polski.
Lot do Kathmandu OK, przed lądowaniem widoki  na Himalaje :) Wychodzimy z lotniska i od razu mnóstwo naganiaczy taxówkowych, byliśmy padnięci więc zdecydowaliśmy się na pierwszego lepszego. Że nas jest piątka? Żaden problem, przecież się zmieścimy do jednego auta + kierowca +menager + bagaże :) Klakson i do przodu. Zasada jest prosta: skręcasz w prawo – klakson, skręcasz w lewo – klakson, hamujesz – klakson, przyspieszasz – klakson, wyprzedzasz – klakson, jedziesz prosto – też klakson, tak na wszelki wypadek :) no chyba, że ci ktoś zajedzie to wtedy nie:)
Na początek zdecydowaliśmy się na droższy hotel, żeby odespać podróż i jakoś normalnie przejść problemy żołądkowe, których się spodziewamy (zmiana flory bakteryjnej na miejscową). Łazienka, TV w pokoju, lux, tylko wifi brak :/
Pierwszy posiłek postanowiliśmy zjeść „na ulicy” tak jak miejscowi, żeby szybciej przyzwyczaić nasze organizmy do miejscowego jedzenia, jakiś makaron nakładany łapą, do tego pierożki z takim jakby ziemniaczanym nadzieniem, wszystko podawane na talerzach mytych obok nas w rowie brudną wodą z miski :) dobre było, ale spodziewaliśmy się najgorszego. Okazało się, że nikt nie zachorował, cud ;) Potem trochę pochodziliśmy po turystycznej dzielnicy Thamel i poszliśmy o 16 odsypiać podróż.
Stolica, w której ,mieszkając w ścisłym centrum rano słychać pianie kogutów:)
Następnego dnia jedna z głównych atrakcji Kathmandu – Durbar Squar. W sumie fajnie, trochę mnichów, trochę stup – takich jak z obrazków z Nepalu :)  Pełno naciągaczy, tu kartka, tu plakietka, tu przewodnik, żeby tylko wyciągnąć od białych trochę rupii – ale wszędzie tu tak jest, biały turysta jest uważany za chodzący bankomat; jedynie ok, że nic nie robią nachalnie. Potem kolejny lokalny obiad, tym razem w normalnej knajpie, wszystko dobre i tanio. Kasia nawiązywała kontakty z lokalsami: dyskusje o polityce, wymiana maili, hi-life ;) Na ulicy słyszymy często: grass?, marihuana Poland?:) co ciekawe oni z daleka wiedzą, że my z Polski, twierdza, że to widać, szczególnie po budowie nosów;)  Tego dnia wreszcie zakupiliśmy śpiworki, podróby marki The North Fake;)  ale za tą cenę puchówki w PL się nie kupi :) Potem kolacja, wódeczka i spać.
Kolejnego dnia rano okazało się, że mnie pierwszego dopadły problemy żołądkowe:/
Byliśmy dziś w świątyni małp, w sumie to samo co dzień wcześniej na Durbar, tylko wyżej i z małpami ;) A poważnie to tam wreszcie poczułem taki egzotyke, było dużo miejscowych, święcili jakieś rzeczy, kręcili młynkami modlitewnymi, fajny klimat. Potem pojechaliśmy do pobliskiej miejscowości Boudhnath, gdzie jest jedna z największych stup buddyjskich na świecie. Całe otoczenie w buddyjskich klimatach, stupa naprawdę duża, robi wrażenie, ale miejsce niestety bardzo komercyjne. Ja dalej cierpie, więc szybki powrót do hotelu. Teraz leże na łóżku, pisze tego posta, a za oknem widać najwyższe himalajskie szczyty:)
Pora pożegnać się z Kathmandu. Dziś mieliśmy pobudke o 5 rano i 2 godziny później jechaliśmy już autobusem do Pokhary. 250km i ponad 7h jazdy. A w Pokharze mnóstwo Polaków, nawet miejscowi mówią prawie po Polsku ;) Ogólnie klimat jak w Zakopanym albo w Łebie… jedynie te góry w tle… :)
A jutro spacerek bliżej Annapurny :)

Pozdrawiamy GTW ;)
Maciek

środa, 24 listopada 2010

Warszawa-Moskwa-Delhi

Siedze i pisze teraz w samolocie Moskwa-Delhi, bo już się tyle stało po drodze, że trzeba napisać żeby nie zapomnieć…
Zaczęło się wszystko już w Sosnowcu, na dzień dobry nasz pociąg miał 90min opóźnienia, które potem tylko zwiększał i zwiększał... w ostateczności zakupiliśmy w ostatniej chwili po 2h czekania bilety na inny pociąg-okazało się, że jakiś burżujski ;) wszyscy na czarno-biało i pod krawatami… i my :) W Warszawie okazało się, że starych biletów nie można ot tak zwrócić, bo przecież opóźnienie to nie powód (mieliśmy takie adnotacje) – trzeba pisać podanie o reklamację do dyrekcji :)
Na Okęciu meldujemy się z 2godzinnym opóźnieniem, ale braliśmy to pod uwagę więc OK. Przy odprawie bez problemów, nasze za duże bagaże podręczne nikogo nie interesowały, można by przewieźć kilka kilogramów prochów ;)  Tylko Kasia została poddana szczegółowej kontroli, nie wiadomo czy cos znaleziono:) Po dwóch godzinach z małymi turbulencjami wylądowaliśmy w zaśnieżonej Moskwie.
Szybkie przejście transferem, ponowna kontrola, tym razem bez butów ;) Kasia została poddana powtórnej szczegółowej kontroli :) i na kolejny lot. Cena malutkiej mineralnej na lotnisku – 5$ :o Widać już pierwszych Hindusów, nawet robią nam zdjęcia ;)
Mieliśmy lecieć Boeingiem 767, i tak wszędzie pisało; podstawili starego ruskiego Iła 96, mnie się podoba :) Gdy już mieliśmy odlatywać okazało się, że jeden z pasażerów jest tak nawalony, że nie jest w stanie nawet usiedzieć na miejscu, nie mówiąc już chociażby  o zapięciu pasów; nie że agresywny tylko praktycznie nieprzytomny:)  Jego kolega: ”On nie jest pijany, po prostu siedzieliśmy cały dzień na lotnisku i jest bardzo zmęczony” :) . Po kilkudziesięciu minutach i kilku próbach posadzenia faceta na miejscu wróciliśmy pod rękaw i wezwano Milicję. Wynieśli pana siłą we dwójke :) Potem jeszcze wywalili na płytę wszystkie bagaże z luku, poszukując jego bagażu. Współpasażerowie mówią, że tutaj to normalka :) Ogólnie z Moskwy wylecieliśmy z prawie 2godzinnym opóźnieniem. Dla nas to lepiej, mniej czekania w tranzytówce w Delhi na kolejny lot. Teraz ide spać :)

Siedzimy w Delhi na lotnisku, jest wifi więc wreszcie mogę to opublikować. Cały ogromny terminal wyłożony jest wykładziną, szok.Teraz przed nami 4h czekania na lot do Kathmandu.

wtorek, 23 listopada 2010

Pakowanie

spakowany :)
udało się zamknąć w 7kg. Na miejscu dojdzie jeszcze śpiwór który planuję zakupić, ale i tak nie jest źle... gorzej z objętością, wymaganą wysokość plecaka-55cm, osiągne jak upcham wszystko butem na lotnisku, mam nadzieje, że nie będzie problemów.
Pociąg już za niecałe 9h :)

Maciek

sobota, 20 listopada 2010

przed wyjazdem

Na początku listopada kurier przyniósł paszporty z wizami... Po biletach lotniczych, które w dzisiejszych czasach nie są zbyt "namacalne" to była pierwsza fizyczna oznaka zbliżającego się wyjazdu. Lecimy w piątkę - ja i 4 dziewczyny; wbrew pozorom nie obawiam się tego, czy słusznie - zobaczymy :)
Dzisiaj zakupiłem bilety PKP do Warszawy, na środe na 4:30, masakra - środek nocy, nie wiem jak przeżyję 3 tygodnie porannego wstawania;)
Wszyscy wszystko szykują, kupują, pakują, a ja siedze i nic nie robie, w sumie to już dzisiaj mógłbym jechać - pare rzeczy do plecaka i już. To samo z ilością miejsca, chcemy się spakować tylko w bagaże podręczne, dla mnie te 10kg to aż za dużo, ale zobaczymy jak zaczne pakowanie ;)
Jeszcze tylko kilka dni...

Maciek